
Na początku września zgłosił się do mnie klient. Chciał, żebym pomogła mu w postępowaniu rozwodowym. Zawsze na początku współpracy pytam swojego klienta, na czym w tym postępowaniu mu najbardziej zależy, co jest dla niego najważniejsze. Z doświadczenia wiem, że co klient, to inny zamysł. Klient stwierdził, że chce szybkiego rozwodu. Czyli naszym celem stała się szybki rozwód. Wysoko zawieszona poprzeczka, szczególnie że na działalność sądu nie mam zbyt dużego wpływu.
Zabraliśmy się do pracy. W ekspresowym tempie przygotowaliśmy pozew rozwodowy. Rozwód miał być bez orzekania o winie. Mieliśmy uzgodnione warunki z drugą stroną. Wszystko szło w dobrym kierunku. Do czasu. Niestety, trafiliśmy na sezon rozwodowy i nasze pismo utknęło w biurze podawczym warszawskiego sądu.
Sezon rozwodowy a szybki rozwód
Pewnie się zastanawiasz, czym jest sezon rozwodowy. Nadałam taką nazwę dwóm okresom roku. Pierwszy przypada po wakacjach, a drugi tuż po Nowym Roku. Zawsze w tych dwóch okresach roku prawnicy rozwodowi mają nawał pracy. To właśnie w tym czasie mamy najwięcej klientów, a sądy są najbardziej przeciążone.
Wróćmy do historii mojego klienta. Klient dzwonił do kancelarii praktycznie codziennie z pytaniem, na jakim etapie jest sprawa. Stres ogromny. My kontaktowaliśmy się z sądem, pytając co się dzieje, czy sprawie jest już nadana sygnatura. W końcu, po miesiącu, wszystko się w sądzie odkorkowało i nasz pozew został wysłany do strony przeciwnej. Pełnomocnik żony klienta sporządził odpowiedź na pozew. Mogliśmy już tylko czekać na rozprawę.
Przygotowanie do rozprawy
I tutaj, moim zdaniem, zaczyna się najważniejszy moment tej historii. Do posiedzenia sądu zostało parę dni. Rozpoczęliśmy przygotowania klienta do rozprawy. Przećwiczyliśmy wszystkie możliwe scenariusze. Klient się dowiedział, jak będzie przebiegać rozprawa sądowa, o co sąd zapyta go na rozprawie, co się może wydarzyć.
Dzień rozprawy
W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień rozprawy. Klient szczęśliwy, że to już. Ostatnie przygotowania przed salą rozpraw i… wchodzimy. Wszystko poszło zgodnie z planem, a nawet lepiej. Klient zeznawał bezbłędnie, był zdecydowany, wiedział, co i kiedy ma powiedzieć.
Sędzia zamknęła rozprawę i poprosiła nas, aby opuścić salę i zaczekać na ogłoszenie wyroku. Wychodząc, spojrzałam na zegarek i… – ostrzegam, że teraz będę się chwalić – od momentu wejścia na salę rozpraw do zamknięcia rozprawy upłynęły 4 minuty i 50 sekund. Po chwili weszliśmy na salę, aby wysłuchać wyroku rozwodowego i ustnych motywów rozstrzygnięcia. Wyszliśmy po wszystkim – 11 minut od rozpoczęcia rozprawy. To mój rekord, bo to naprawdę szybki rozwód. Jeszcze w swojej praktyce nie byłam na szybszym rozwodzie ani też nie słyszałam, żeby ktoś się tak szybko uwinął. Szybciej już się chyba nie da, ale oczywiście spróbuję to pobić

Morał z tej historii jest taki, że rozwód – wbrew obiegowej opinii – może trwać krótko. Szybki rozwód jest możliwy. Jest tylko jedno „ale”. Trzeba być do niego perfekcyjnie przygotowanym.
